Firmy handlujące nowymi samochodami osobowymi pracują na najwyższych obrotach. W październiku i listopadzie sprzedały po ponad 30 tys. aut i są pewne, że grudzień będzie jeszcze lepszy. To o 20 proc. więcej, niż rok wcześniej. Sprawa nabiera dodatkowych rumieńców, kiedy przyjrzymy się statystykom z ostatnich sześciu lat. W tym czasie tylko trzykrotnie, jak mawiają sami dilerzy, pękła magiczna trzydziestka. Ponad 30 tys. samochodów sprzedali oni w marcu 2008 r. oraz w lutym i marcu 2009 r. Te wyniki były jednak związane z wyprzedażami modeli wyprodukowanych w poprzednich rocznikach.
Tymczasem w przyszłym roku sezonowej wyprzedaży roczników nie będzie. Z prozaicznego powodu – dilerzy nie będą mieli czego wyprzedawać. Już teraz ciężko im nadążyć z realizacją zamówień. A te składają głównie firmy, które chcą wymienić swoje parki flotowe przed końcem roku – kupując auta z kratką, mogą odliczyć od nich pełną kwotę VAT. Po 1 stycznia nie będą miały takiej możliwości.
Popyt na auta z kratką jest tak duży, że w wielu przypadkach firmy decydują się na zakup samochodu, który jeszcze nie zjechał z taśm fabryki. Przedsiębiorca dokonuje przedpłaty, gwarantując sobie tym samym możliwość pełnego odliczenia VAT, i czeka na auto do przyszłego roku.
Rozbici po wejściu do UE
Ze statystyk instytutu Samar wynika, że obecnie 60 – 70 proc. wszystkich klientów kupujących nowe samochody osobowe stanowią firmy. Tymczasem jeszcze rok temu tendencja była odwrotna – klienci indywidualni kupowali o 20 proc. więcej aut niż przedsiębiorcy. To, że w końcówce roku przedsiębiorcy zwiększyli zakupy samochodów, oznacza, że wstrzymają je na początku roku przyszłego.
Sami dilerzy twierdzą, że trudno im oszacować, jak bardzo spadnie sprzedaż tuż po Nowym Roku. Wystarczy jednak sięgnąć do statystyk z 2004 r., aby się przekonać, że powinni być przygotowani na załamanie rynku – nawet o 40 – 50 proc. W tak głęboki dołek wpadła polska branża motoryzacyjna po naszym wstąpieniu do Unii Europejskiej. Sytuacja była wtedy analogiczna do obecnej.
Przepisy znoszące 1 maja 2004 r. kratki oraz możliwość odliczania pełnego VAT od aut osobowych rejestrowanych na firmę spowodowały, że w ostatnich miesiącach przed akcesją salony samochodowe przeżywały prawdziwe oblężenie. W styczniu i lutym sprzedały blisko 30 tys., w marcu już 39 tys., a w kwietniu aż 45 tys. pojazdów. I prosto z tej górki spadły w przepaść. Już w maju z polskich salonów wyjechało zaledwie 26 tys. aut. Później było jeszcze gorzej – w końcówce 2004 r. sprzedaż skurczyła się poniżej 20 tys. aut miesięcznie.
22 grudnia 2008 r. Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu uznał, że polskie regulacje dotyczące odliczeń VAT od samochodów firmowych są niezgodne z unijnymi, i kratki wróciły do łask. Jednak w tym roku polski rząd poprosił Brukselę, aby ta oficjalnie pozwoliła mu na czasowe zniesienie obowiązujących przepisów. I tak od początku przyszłego aż do końca 2012 r. kratki znikną z samochodów, a przedsiębiorcy nie będą mogli odliczać pełnego VAT od zakupu aut osobowych.
Używane jak nowe
Na sytuację sprzed ponad sześciu lat wpływ miała także fala samochodów używanych, jaka napłynęła do nas zza Odry. O ile w kwietniu sprowadziliśmy zaledwie kilkaset takich aut, to w maju już ponad 130 tys. Jednak od kilku lat rynek ten jest ustabilizowany – obecnie importujemy średnio 60 tys. aut miesięcznie i nie ma to już wpływu na wahania w sprzedaży nowych pojazdów.
Możliwe jednak, że po Nowym Roku salony będą się borykały także z odpływem klientów indywidualnych. Wielu z nich przyspieszyło bowiem zakupy w końcówce roku, w związku z planowaną podwyżką VAT od 1 stycznia. A prawda jest taka, że wyższy 23-proc. VAT nie będzie miał poważnego wpływu na ostateczną cenę auta (teoretycznie pojazd wart 70 tys. zł podrożeje o 700 zł).
PKB nie uratuje sytuacji
Sami dilerzy i importerzy robią dobrą minę do złej gry – twierdzą, że w pierwszym kwartale sprzedaż rzeczywiście się zmniejszy, lecz później zacznie piąć się do góry i ostatecznie będzie wyższa niż tegoroczna. Większość importerów liczy na to, że roczny wzrost sięgnie 10 proc. Argumentują, że w górę pociągnie ich dobra sytuacja gospodarcza w kraju – głównie rosnące PKB oraz pensje pracowników.
Problem w tym, że – jak pokazuje historia – PKB ma znikomy wpływ na wzrost sprzedaży samochodów. A jeśli ma, to pod warunkiem że sam rośnie w tempie co najmniej 6 – 7 proc. rocznie oraz nie towarzyszą temu żadne zjawiska negatywne (takie jak choćby nadchodzące zmiany w przepisach o doliczaniu VAT).
W 2005 r., kiedy produkt krajowy brutto wzrósł o 3,2 proc., sprzedaż nowych samochodów osobowych spadła z 318 do 235 tys. Z kolei w 2006 r., gdy wzrost PKB zbliżył się do 6 proc., sprzedaż samochodów skoczyła o zaledwie 1,4 proc.
Tak więc przyszłoroczny, szacowany przez różne źródła na 4 – 4,5 proc. wzrost PKB nie będzie w stanie podbić sprzedaży nowych aut o spodziewane przez branżę 10 proc. Biorąc pod uwagę wszystkie czynniki i nadchodzące zmiany w przepisach, powinna być ona przygotowana na to, że w całym roku sprzedaż skurczy się o 10 – 15 proc.
Na ratunek indywidualni
Na odpływie z salonów klientów flotowych skorzystają przede wszystkim klienci indywidualni, którzy zdecydują się na zakup nowego auta. To głównie o nich będą zabiegali w przyszłym roku dilerzy. W samych cennikach niewiele się zmieni, jednak przez cały rok należy się spodziewać specjalnych akcji promocyjnych i wysokich rabatów. Choć akurat tradycyjna wyprzedaż poprzedniego rocznika będzie skromna i ograniczy się do kilku marek – tych mniej popularnych wśród klientów flotowych.
Tymczasem sami importerzy oraz specjaliści rynku motoryzacyjnego uważają, że jak na kraj, w którym mieszka 38 mln ludzi, sprzedaż na poziomie 300 tys. samochodów rocznie jest żenująco niska (w porównywalnej wielkością Hiszpanii przed kryzysem sprzedawało się 1,5 mln aut rocznie). Nie winią jednak za to niskich pensji Polaków, lecz przestarzały i niesprawiedliwy system opodatkowania samochodów, który zniechęca do kupna nowych, bezpiecznych i ekologicznych pojazdów, a preferuje auta z drugiej ręki.
Branża od lat postuluje zastąpienie obowiązującej akcyzy specjalnym podatkiem ekologicznym, który byłby opłacany co roku, a jego wysokość uzależniona byłaby od tego, ile pali oraz ile dwutlenku węgla emituje do atmosfery samochód. Innymi słowy najbardziej ekonomiczne i ekologiczne, a zatem najnowsze samochody zwolnione byłyby w ogóle z podatku, a np. piętnastoletnie, kopcące wraki obciążone byłyby najwyższą stawką. Problem w tym, że od czasu naszego wejścia do Unii sprowadziliśmy z Zachodu ponad 5 mln samochodów używanych, spośród których 80 proc. ma obecnie więcej niż 10 lat. Na to, aby ich właścicielom dołożyć po nowym podatku, nie zdecyduje się nikt. Szczególnie w przyszłym roku. Roku spadającej sprzedaży nowych aut i wyborów parlamentarnych.
Nie ma spójnego pomysłu na to, co zrobić z motoryzacją w Polsce - Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Motoryzacyjnego
To był dobry rok?
Tegoroczna sprzedaż zamknie się na poziomie 330 tys. aut, co jest najlepszym wynikiem od siedmiu lat. W żadnym wypadku jednak nie jest sukcesem. Ten można byłoby odtrąbić dopiero wtedy, gdybyśmy sprzedali przynajmniej pół miliona samochodów.
Dlaczego aż tyle?
Rynek nowych samochodów w Polsce jest niedowartościowany. Nie marzymy nawet o tym, żeby sprzedawało się u nas po kilka milionów aut jak w Niemczech czy Francji. Bardziej porównujemy się do Hiszpanii, gdzie w kryzysowym roku 2009 sprzedało się prawie milion nowych aut, a w czasach normalnej koniunktury było to 1,5 miliona. Biorąc pod uwagę wszystkie czynniki – wyższe pensje Hiszpanów, ale i to, że nasza gospodarka jest w lepszej kondycji niż tamta – w Polsce powinno się sprzedawać około pół miliona nowych samochodów rocznie.
Czemu się więc nie udaje?
Powodów jest kilka, najważniejszy to ogromny, niekontrolowany napływ samochodów używanych z zagranicy. Problem w tym, że w Polsce nie ma rozwiązań prawnych zachęcających do kupowania nowszych aut. Utopią jest twierdzenie, że powinniśmy kupować same nowe auta, bo nas na to nie stać, ale w perspektywie kilku lat moglibyśmy wyraźnie odmłodzić park samochodowy.
Macie pomysł, jak to zrobić?
Zastępując obowiązującą i niesprawiedliwą akcyzę podatkiem ekologicznym, jaki wprowadziło już 17 państw europejskich. Jego wysokość zależna jest od normy emisji spalin, jaką spełnia auto, a więc od jego wieku. Innymi słowy przepisy zachęcają do kupowania np. aut pięcio- zamiast dziesięcioletnich. Tymczasem w Polsce nie ma pomysłu na to, co zrobić z motoryzacją. Ministerstwo Finansów prowadzi w tym zakresie politykę krótkoterminową. Podnieść akcyzę, ograniczyć możliwość odliczania VAT od aut firmowych – to decyzje podejmowane z myślą o jednorazowych potrzebach finansów państwa. Myśli się o tym, co będzie jutro, a nie za 4 – 5 lat. I nikt nawet nie podejmuje z nami merytorycznej dyskusji na ten temat.