Za chwilę będziemy mieli za mało ładowarek w stosunku do liczby samochodów na prąd – ostrzega Eurelectric, zrzeszające firmy energetyczne z różnych krajów. Stowarzyszenie wspólnie z firmą doradczą Ernst przygotowało raport, z którego wynika, że w całej Europie działa obecnie 250 tys. punktów ładowania. Potrzeba ich natomiast aż trzy miliony (do 2030 r.). To oznacza, że dziennie powinno powstawać ponad 700 takich punktów, a w samej Polsce – około 75. Tymczasem obecne tempo ich powstawania w Polsce to raptem 3-4 dziennie.

Reklama

Aby postawić brakujące 2,75 mln ładowarek potrzeba 20 mld euro. Kolejne 60 mld euro to szacunkowa wartość prywatnych ładowarek, jakie powinny zostać zamontowane np. w garażach domów jednorodzinnych. Zdaniem ekspertów, prywatne firmy czy zwykli ludzie nie wyłożą tych pieniędzy. Będzie potrzebne wsparcie finansowe ze strony rządów. Bez niego elektryfikacja po prostu się nie uda.

Eurelectric i Ernst opierają swoje wyliczenia na planach Komisji Europejskiej, która przewiduje, że w 2030 roku po drogach całej Unii będzie jeździło już 30 mln samochodów na prąd. Aby utrzymać płynność i nie dopuścić do „korków”, na 10 pojazdów powinien przypadać jeden punkt do ładowania.

W Polsce obecnie jest 2,8 tys. publicznych ładowarek, zaś docelowo – biorąc pod uwagę wielkość rynku i założenia Brukseli – w 2030 r. powinniśmy ich mieć około 280 tys. Dla porównania, stacji paliw jest w Polsce 7,6 tys.

Reklama

W świetle tego wszystkiego, elektryfikacja w takim tempie, jakiego oczekuje Bruksela może nie wypalić. Producenci opracowują nowe modele, ale bez gwarancji, że będą mieli do nich baterie – popyt na nie jest tak duży, że na wiele modeli czeka się miesiącami. Z kolei firmy energetyczne ostrzegają przed przeciążeniami sieci i straszą wysokimi kosztami rozbudowy infrastruktury.

Wielu ekspertów zarzuca Komisji Europejskiej, że „zarządziła” rewolucję w motoryzacji, zamiast pójść drogą naturalnej ewolucji. Dobrym przykładem takie ewolucji są na przykład auta hybrydowe, które nie wymagają ładowania z gniazda, nie obciążają sieci energetycznych, a jednocześnie mają spalanie i emisje o 20-30 proc. niższe, niż samochody z konwencjonalnymi sinikami. Do tego dochodzi nieograniczony zasięg i znacznie niższa cena, niż w przypadku aut elektrycznych czy hybryd plug-in. No i nie trzeba dla nich stawiać setek tysięcy ładowarek publicznych.