O absurdalnej sytuacji, jaka miała miejsce na ulicy Okopowej w Warszawie, poinformował nas internauta.

Od piątku (18 stycznia) do wtorku (22 stycznia) na wyznaczonym parkingu przy szkole na Okopowej straż miejska zakładała blokady na koła wszystkich tam zaparkowanych aut. Zdziwiło mnie to, bo nigdy wcześniej strażnicy tam nie interweniowali. Bo i po co? Przepisy nie zabraniały tam parkować. We wtorek rano zrobiłem zdjęcia. Na słupie tuż za sygnalizacją świetlną przy szkole nie było znaku B-36 (zakaz zatrzymywania się) z białą tabliczką "Nie dotyczy chodnika". A takie oznakowanie było tam od wielu lat – opisuje. Brak znaków widać też na zdjęciu z lotu ptaka zrobionym 18 stycznia, w czasie pierwszego dnia akcji straży miejskiej, kiedy za jednym zamachem założono przynajmniej 10 blokad. I mam uwierzyć, że to czysty przypadek, a strażnicy zawsze ze sobą wożą tyle tego żółtego żelastwa?

Reklama

Jakie musiało być jego zdziwienie, kiedy spacerował tamtędy 23 stycznia z rana.

Na tym samym słupie znowu pojawiło się oznakowanie (B-36 a po spodem tabliczka "Nie dotyczy chodnika") pozwalające kierowcom na parkowanie aut na wyznaczonym białą linią na chodniku parkingu przed szkołą. Na dowód zrobiłem zdjęcie – donosi czytelnik i prosi o pomoc w rozwiązaniu zagadki.

Reklama
dziennik.pl

– Czy możecie ustalić, dlaczego nagle zdjęto oznakowanie w tym miejscu i po kilku dniach je przywrócono? Kto za to odpowiada? Czy kierowcy, na których auta "podstępem" założono blokady mogą ubiegać się o zwrot kosztów jej zdjęcia i anulowanie mandatów? – docieka.

dziennik.pl

Z pytaniami zwróciliśmy się do Zarządu Dróg Miejskich w Warszawie, który odpowiada za organizację ruchu w stolicy.

– Na ul. Okopowej doszło do nietypowej sytuacji. Zgodnie ze stałą organizacją ruchu i projektem, w rejonie szkoły powinien znajdować się znak informujący o możliwości parkowania. Znaku od kilku dni nie było jednak w terenie, co ustalił inspektor ZDM, który zajmuje się tym obszarem – powiedziała dziennik.pl Karolina Gałecka, rzecznik prasowy ZDM.

Dlatego, jak twierdzi, stołeczny ZDM złożył zlecenie o uzupełnienie znaku, a ten "został natychmiastowo zamontowany".

– W przeciągu tych kilku dni, straż miejska nałożyła blokady (nie robiła tego wbrew prawu), bo na wysokości ul. Stawki obowiązuje znak B-36, jak również tabliczka T-24. W związku z tym straż działała w ramach obowiązujących znaków – twierdzi Gałecka.

Tu uwaga – w miejscu wspomnianym przez rzecznik ZDM, owszem, stoi znak B-36 (zakaz zatrzymywania się), ale pod nim jest niebieski znak D-3 (droga jednokierunkowa; zdjęcie niżej). A tabliczka (T-24) wskazująca, że pozostawiony pojazd zostanie usunięty na koszt właściciela dotyczy "terenu prywatnego", na którym teraz trwa budowa.

dziennik.pl
Reklama

Przedstawicielka warszawskiego ZDM zauważa, że: niemniej jednak doszło do sytuacji, w której mieszkańcy zostali ukarani.

Trudno jest szukać w tej sytuacji winnego. ZDM nie zdejmował znaku i nie ingerował w istniejące oznakowanie. Straż działała na podstawie znaku B-36, a mieszkańcy przeświadczeni o możliwości parkowania pozostawiali samochody. Najprawdopodobniej ktoś w niewyjaśnionych okolicznościach zdjął znak, co skutkowało nakładaniem blokad przez straż miejską – usłyszeliśmy.

I co z tym fantem zrobi ZDM?

– Ze swojej strony nie chcemy aby doszło do sytuacji, w której mieszkańcy poczują się, że jest to w jakikolwiek sposób celowe działanie ze strony urzędników. Dlatego będziemy jako Zarząd Dróg Miejskich wnioskować do straży miejskiej o anulowanie nałożonych na kierowców mandatów. Uważamy, że w zaistniałej sytuacji kierowcy nie powinni ponosić konsekwencji – powiedziała dziennik.pl Karolina Gałecka z ZDM.

Czy ZDM zajmie się w jakiś sposób ustaleniem "sprawcy" zniknięcia znaków?

Jedynym słusznym rozwiązaniem będzie przekazanie sprawy na policję. Pamiętajmy jednak, że ustalenie konkretnego sprawcy będzie niezwykle trudne – skwitowała rzecznik ZDM.

dziennik.pl

Co na to straż miejska?

O komentarz sprawy poprosiliśmy również warszawską straż miejską. Założyliśmy, że w opisanym miejscu na Okopowej interweniował strażnik, który od lat pełni służbę w tym rejonie. Dlatego zna tamtejsze oznakowanie pionowe i poziome. Zapytaliśmy m.in. dlaczego tak bezwiednie (bezrefleksyjnie?) zakładał blokady na koła zaparkowanych tam samochodów? Czy sprawdził gdzie podziały się znaki, które tam były wcześniej i zgłosił zniknięcie oznakowania? Czy może pofatygował się np. o telefon do przełożonych lub ZDM?

Warszawska straż miejska w odpowiedzi podkreśliła, że za organizację ruchu na drodze odpowiada jej zarządca, w tym przypadku ZDM.

– Strażnicy podejmują działania zgodnie ze stanem faktycznym oznakowania, a zanim podejmą interwencję, sprawdzają oznakowanie drogi. W tym przypadku na ul. Okopowej od ul. Stawki obowiązywał znak drogowy B-36 – odpowiedział dziennik.pl referat prasowy Straży Miejskiej m. st. Warszawy i przypomniał, że zgodnie z art. 5. 1. Ustawy prawo o ruchu drogowym uczestnik ruchu i inna osoba znajdująca się na drodze są obowiązani stosować się do poleceń i sygnałów dawanych przez osoby kierujące ruchem lub uprawnione do jego kontroli, sygnałów świetlnych oraz znaków drogowych, nawet wówczas, gdy z przepisów ustawy wynika inny sposób zachowania niż nakazany przez te osoby, sygnały świetlne lub znaki drogowe.

Ktoś ukradł oznakowanie? Ktoś inny zadzwonił do straży miejskiej?

Ile blokad strażnicy założyli w czasie tej "zagadkowej zmiany organizacji ruchu"?

– Interwencje, które od 18 do 22 stycznia br. podjęli funkcjonariusze w zakresie niestosowania się kierujących do ww. znaku, były wynikiem zgłoszeń otrzymanych od mieszkańców. W wyniku tych działań założono 15 blokad. (…) Zgodnie z taryfikatorem za niezastosowanie się do znaku drogowego B-36 kara grzywny wynosi 100 zł – wylicza warszawska SM.

Co grozi kierowcy, który w akcie desperacji sam zdemontuje blokadę z koła?

– Samowolne zdjęcie blokady przez kierującego nie zwolni go z odpowiedzialności za popełnione wykroczenie. Jeżeli blokada zostanie uszkodzona w wyniku samowolnego jej zdjęcia, sprawca tego czynu może zostać pociągnięty do odpowiedzialności za zniszczenie mienia – ostrzegła straż miejska.

dziennik.pl