Jednak zmiana, jaka nastąpiła od 1 lipca 2011 r., czyli wprowadzenie elektronicznego systemu poboru opłat, dobrze ilustruje, na czym polega problem całego systemu podatkowego. Czy możemy wskazać na te kłopoty?

Arkadiusz Michaliszyn, prawnik, partner w CMS Cameron McKenna

Reklama

Przed wprowadzeniem nowego systemu właściciele samochodów ciężarowych wykupywali roczną winietę, której cena nie była zależna od faktycznego korzystania z dróg. System może nie był sprawiedliwy, ale za to bardzo prosty. Od 1 lipca został on zastąpiony systemem elektronicznym, gdzie futurystyczne bramki naliczają opłaty, których wysokość jest uzależniona od liczby kilometrów przejechanych przez samochód ciężarowy drogami objętymi programem. Nowa metoda na pewno jest sprawiedliwsza, ale czy lepsza? Wprowadzenie systemu było niezwykle kosztowne, podobnie jak koszty jego utrzymania. Dużo się mówi o tym, że teraz tiry omijają płatne trasy i rozjeżdżają lokalne drogi, z kolei transportowcy skarżą się, że nowe opłaty w porównaniu z ryczałtem są znacząco wyższe. I taki jest cały system podatkowy. Zamiast rozwiązań prostych, ryczałtowych, stosuje się procedury skomplikowane, „aptekarskie”, choć formalnie sprawiedliwsze. W praktyce jednak sprawiedliwość jest mocno iluzoryczna, ponieważ co sprytniejsi podatnicy znajdują luki w prawie podatkowym niczym specjaliści od logistyki w firmach transportowych, drogi omijania punktów poboru e-myta. Dodatkowo duża część wpływów podatkowych równa jest kosztom ich poboru. Jedyna znacząca różnica pomiędzy e-mytem a systemem podatkowym w ogóle polega na tym, że system elektronicznego poboru opłat zapewne da się jakoś uszczelnić, gdyż mówimy tu o przestrzeni namacalnej, którą stosunkowo łatwo zagrodzić bramkami, zasiekami i płotami. Gorzej jest z bardziej abstrakcyjną przestrzenią ludzkiej inwencji, a na tym właśnie polu operuje prawo podatkowe. Ją ujarzmić jest bardzo trudno, w szczególności jeżeli zderzają się tutaj inwencja podatnika i urzędnika.