Tesla w opublikowanym pod koniec października raporcie kwartalnym zaprezentowała 311 mln dol. zysku netto. Dotąd spółka Elona Muska znana była głównie z tego, że robi piękne i drogie auta elektryczne, oraz z tego, że nie jest w stanie na nich zarabiać. Problemem była zbyt mała skala produkcji i niewystarczająca wydajność w fabrykach. Tesla nie była w stanie zbudować i sprzedać tylu aut, aby pokryć wszystkie koszty, musiała więc nieustannie dokładać do biznesu.
Wiele kontrowersyjnych zachowań samego Muska, takich jak publiczne palenie marihuany w trakcie wywiadu czy tweety, które nadzór giełdowy w USA zakwalifikował jako próbę manipulacji cenami akcji, nie poprawiało ani sytuacji finansowej, ani wizerunku Tesli. Notowania giełdowe wyglądały coraz gorzej. I w takim właśnie momencie ukazał się raport z zyskiem. Tyle że Tesla w swojej publikacji nie napisała wszystkiego.
W Stanach Zjednoczonych spółki giełdowe mają zwyczaj publikacji specjalnych prezentacji na temat wyników na kilka albo kilkanaście dni przed wypuszczeniem właściwego raportu kwartalnego.
Reklama
W prezentacji Tesli z 24 października widać było zaskakująco duży zysk, a także potężny, bo aż o 89-proc., wzrost przychodów ze sprzedaży. Taki wzrost skali działalności wystarczył, aby w końcu pokryć wszystkie koszty i pokazać zarobek. Prezentacja ta nie wspominała jednak o tym, że część przychodów Tesla uzyskała spoza podstawowej działalności.
Reklama
Chodzi o pieniądze, które firma dostaje od władz w związku z tym, że produkuje samochody, które nie wprowadzają zanieczyszczeń do atmosfery. Stan Kalifornia – główny rynek aut elektrycznych w USA – zobowiązał wszystkie koncerny motoryzacyjne, aby pewna część ich pojazdów oferowanych klientom była zeroemisyjna.
Za każdy taki pojazd jego producent otrzymuje coś, co można nazwać punktami ZEV – ZEV to skrót od „zero-emission vehicles”. To, ile każdy producent musi sprzedać takich aut w Kalifornii, zależy od jego całkowitej sprzedaży w tym stanie. To istotny element przyjętego w Kalifornii programu walki ze smogiem.
Produkcja Tesli to auta wyłącznie elektryczne, więc punkty ZEV dostaje ona za całość swojej sprzedaży w tym stanie. Władze wymagają, aby zeroemisyjna była tylko pewna część sprzedaży, więc Tesla ma w związku z tym nadwyżkę punktów ZEV. Zgodnie z przepisami może ją sprzedawać tym konkurentom, którzy nie są w stanie wywiązać się z obowiązku zeroemisyjnej sprzedaży.
Podobny program działa w USA także na szczeblu federalnym. To również stanowi dla Tesli źródło dodatkowego zarobku. Spółka informuje, że w ostatnim kwartale z tytułu sprzedaży punktów w stanowym i federalnym programie uzyskała 189,5 mln dol. W związku z tym, że te przychody nie wiążą się z żadnymi dodatkowymi kosztami, są jednocześnie zyskiem firmy.
189,5 mln dol. to ponad 60 proc. całego zysku Tesli w ostatnim kwartale. Spółka Elona Muska bez korzyści z programów rządowych i stanowych też wyszłaby więc na plus. Wynik byłby jednak zdecydowanie mniej imponujący.
Tesla nie ukrywa, że z handlu punktami, które dostaje od władz za auta elektryczne, zamierza w przyszłości uczynić stałe źródło dodatkowych zysków. Dzięki państwowemu systemowi wsparcia prywatnemu producentowi aut elektrycznych będzie łatwiej zdobywać przewagę nad producentami tradycyjnymi, akcjonariusze Tesli będą mogli liczyć na wyższe dywidendy, a państwu łatwiej będzie osiągnąć swój cel w postaci czystszego powietrza.