Wydawałoby się, że zasady są jasne. Zgodnie z ustawą o drogach publicznych opłatę za parkowanie pobiera się za postój w strefie płatnego parkowania, w wyznaczonym miejscu, w określone dni robocze, w określonych godzinach lub całodobowo. Jeśli właściciel samochodu nie zapłaci, można go ukarać najwyżej 50 zł.
Jak się jednak często okazuje, przepisy sobie, a życie sobie. Niektóre samorządy nauczyły się obchodzić reguły. Najlepszym przykładem jest konflikt, który w ostatnich tygodniach rozpętał się w Gdańsku. Sprawa jest na tyle poważna, że zainteresowali się nią rzecznik praw obywatelskich, wojewoda i prokuratura. Miasto wydzierżawiło prywatnym operatorom parkingi w pasie nadmorskim (w Jelitkowie, Zaspie-Przymorzu, Brzeźnie, na Stogach i Wyspie Sobieszewskiej). Wcześniej parkowanie było tam bezpłatne.
Kierowcy poskarżyli się RPO na opłaty (pobierane także w weekendy), mogące sięgać 500 zł tygodniowo. Urząd Adama Bodnara zainterweniował w tej sprawie u władz Gdańska. "Rzecznik czeka na wyjaśnienie, dlaczego zrezygnowano z utworzenia strefy płatnego parkowania na tych terenach i zdecydowano o wydzierżawieniu wskazanych nieruchomości gruntowych" – informuje Biuro RPO. Z kolei szef Prokuratury Regionalnej w Gdańsku Andrzej Golec stwierdził kilka dni temu na antenie Radia Gdańsk, że rozważa wystąpienie z powództwem.
Reklama
Pod tak dużymi naciskami urzędnicy zdecydowali się złagodzić regulamin. Ograniczono czas pobierania opłaty (już nie całodobowo, lecz do 18) i zmniejszono o 40 proc. wysokość kar za brak opłaty. Przy okazji lokalne władze stwierdziły, że nie mają sobie nic do zarzucenia. "Wszystkie dotychczasowe działania związane z wydzierżawieniem płatnych miejsc postojowych w pasie nadmorskim były zgodne z prawem i są powszechnie stosowane w wielu gminach" – wynika z oświadczenia, pod którym podpisał się m.in. wiceprezydent Gdańska Piotr Grzelak.
Reklama
Zdanie to urzędnicy podtrzymują w rozmowie z DGP. – Do urzędu nie wpłynęło jeszcze pismo RPO w tej sprawie. Gdy wpłynie, oczywiście ustosunkujemy się do niego – zapowiada Dariusz Wołodźko z gdańskiego magistratu. I przypomina, że wprowadzenie programu parkingowego w strefach nadmorskich było poprzedzone konsultacjami z radami dzielnic. Nie ulega jednak wątpliwości, że dzierżawiąc teren publiczny prywatnej firmie, gmina de facto daje zielone światło do pobierania opłat na obszarze nieobjętym strefą płatnego parkowania. W dodatku na tym zarabia, bo prywatna firma musi płacić za dzierżawę gruntu.
Prywatne podmioty zarządzające parkingami nieraz mogą liczyć na specjalne względy lokalnych władz. W ubiegłym roku głośno było o miejscach postojowych w okolicy wrocławskiej Hali Stulecia. Zniknęły one po tym, jak Budimex otworzył parking podziemny na 800 samochodów, płatny 5 zł za pierwszą godzinę (drożej niż w centrum miasta). Wszystko odbyło się zgodnie z umową zawartą między firmą a władzami Wrocławia. Po fali kontrowersji miasto ugięło się i zapewniło kilkadziesiąt darmowych miejsc postojowych od strony ul. Mickiewicza.
O komentarz poprosiliśmy Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa (MIB). Według resortu prywatny partner może pobierać opłaty jedynie w granicach stref płatnego parkowania. Co w przypadku ich nakładania poza takimi strefami? "Przepisy ustawy o drogach publicznych przewidują oddanie np. w dzierżawę pasa drogowego drogi publicznej. Przy czym dzierżawca partner prywatny nie może w inny sposób regulować zasad korzystania z drogi publicznej, niż zostało to określone w przepisach powszechnie obowiązujących" – tłumaczy ministerstwo. Innymi słowy, dzierżawca prywatny nie może wymagać od kierowców opłat nieprzewidzianych w ustawie o drogach publicznych. A to oznacza, że władze Gdańska mogą mieć problem.
Kłopotliwa jest nie tylko współpraca samorządów z prywatnymi operatorami nierespektującymi prawa, lecz również to, kiedy gminy decydują się pobierać opłaty. Wykorzystując niejednoznaczność przepisów, niektóre uchwalają regulaminy, zgodnie z którymi kierowcom każe się płacić np. w soboty. Samorządy wykorzystują tu podwójną linię orzeczniczą sądów. Część bowiem uznaje, że sobota nie jest dniem roboczym, kiedy opłaty można pobierać, bo w 2001 r. wprowadzono w Polsce pięciodniowy tydzień pracy. Ale są orzeczenia, w których sądy uznały, że wobec braku legalnej definicji dni roboczych należy stosować kategorię dni wolnych. A kodeks pracy stwierdza, że są nimi jedynie niedziele i święta skatalogowane w ustawie z 1951 r. o dniach wolnych od pracy.
I tak np. Poznań przewiduje opłaty także w soboty w godz. 8–14. Szczęśliwie należy już do niechlubnych wyjątków. Z reguły miasta, które do niedawna dopuszczały sobotnie opłaty, właśnie z nich rezygnują. Tak się stało w Bydgoszczy i we Wrocławiu. Przejaw dobrej woli urzędników? Niekoniecznie. To raczej efekt kwietniowego orzeczenia Naczelnego Sądu Administracyjnego, który podważył legalność opłat pobieranych w soboty przez władze Augustowa. Poza tym samorządy przestraszyły się prokuratorów. A ci w czerwcu na polecenie zastępcy prokuratora generalnego Roberta Hernanda ruszyli w Polskę, by przeanalizować gminne uchwały dotyczące stref płatnego parkowania i zakwestionować regulacje mówiące o płatnych sobotach.
Podczas gdy polityka parkingowa miast budzi coraz większe wątpliwości, samorządy domagają się od rządu liberalizacji przepisów, a konkretnie większej autonomii przy ustalaniu stawek opłat, wyższych kar za nieopłacenie postoju czy możliwości wprowadzania płatnych weekendów (np. w gminach turystycznych). MIB w rozmowie z nami zapewnia, że "szczegółowo analizuje przepisy pod kątem możliwości wprowadzenia postulowanych przez samorządy i obywateli zmian".