Tomasz Sewastianowicz: Awantura z "panią Krysieńką kochaną" - ale pan narobił... Zabrałby pan Krystynę Pawłowicz "na stopa" do swojego auta? O czym byście rozmawiali?

Reklama

Maciej Stuhr: Jakby bardzo potrzebowała… Ale ja z natury małomówny jestem. To i muzyki można posłuchać.

W Polsce łatwiej być aktorem czy kierowcą? Gdzie ryzyko jest większe?

[Śmiech] To mnie pan zaskoczył. Sytuacja zmienia się na lepsze. Przybywa dobrych dróg i coraz przyjemniej jest być kierowcą w Polsce. Aktorem zresztą też, nie narzekam. Na nasze filmy przychodzi coraz więcej widzów. Jak przypomnę sobie lata '90, wtedy nie było ani po czym jeździć, ani w czym grać. XXI wiek przyniósł postęp i w jednej, i w drugiej dziedzinie. Teraz czekam na to, co przyniesie przyszłość.

Reklama

Dużo ma pan punktów karnych?

Chyba nie mam w ogóle. Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio dostałem mandat. Staram się jeździć bezpiecznie. Chociaż czasami wkurzają mnie różne ograniczenia.

Przykład?

Reklama

Na trzypasmówce w centrum Warszawy, na ul. Gagarina, stoi ograniczenie do 40 km/h - w takiej sytuacji trafia mnie szlag. Jednak zwalniam, bo ufam, że jest to zrobione w jakimś celu.

A policja? Jak reaguje zaraz po zatrzymaniu Macieja Stuhra do kontroli? Poznają?

[Śmiech] Różnie. Wśród policjantów mam najmniejszą grupę fanów…

Dlaczego?

Ponieważ kiedy mnie zatrzymują, za każdym razem dziwią się, że mogę być kimś znanym.

Ale grał pan przecież w tylu filmach okołopolicyjnych. Nawet policjanta z wydziału zabójstw w serialu "Glina".

Na ulicy dużo ludzi mnie rozpoznaje, ale policjanci jakoś za każdym razem są zdziwieni, że moje nazwisko może cokolwiek znaczyć. Więc nauczyłem się, że kiedy zatrzymuje mnie patrol drogówki, to trzeba być raczej anonimowym uczestnikiem ruchu. To popłaca bardziej, niż zgrywanie się na gwiazdę.

Co panu działa na nerwy za kierownicą?

Kiedy włączam kierunkowskaz z zamiarem zmiany pasa ruchu, a część kierowców reaguje na to przyspieszeniem - tak, by przypadkiem mnie nie wpuścić. Uważam, że powinniśmy darzyć się szacunkiem i wspierać się na drodze. Za każdym razem, kiedy inny człowiek oczekuje ode mnie pomocy, to staram się mu ją okazać. Inaczej kim będziemy? Zacietrzewionymi kierowcami, którzy realizują jedno - dotrzeć do celu swej podróży. Nie tędy droga, przecież chodzi o nasze wspólne bezpieczeństwo.

A fotoradary nie są wkurzające?

Wiem, że fotoradary wpłynęły pozytywnie na moje bezpieczeństwo na drodze. W miejscach, o których wiem, że są w nich ustawione, rzeczywiście znacznie redukuję prędkość. Oczywiście dlatego, że nie chcę dostać mandatu, ale również przychodzi mi wtedy refleksja, że może to rzeczywiście jest niebezpieczne miejsce, dlatego trzeba zwolnić do tych 80, 70, 50 a może nawet 30 km/h i tak robię.

Od dawna ma pan prawo jazdy?

Od egzaminu na minęło 23 lata. Zdałem za pierwszym razem.

Czym pan wtedy jeździł?

Odziedziczyłem pierwszy samochód po swoim ojcu. Właściwie nie tyle odziedziczyłem, co po prostu odkupiłem. Była to toyota corolla z silnikiem 1,4, którą wspominam z dużym sentymentem. Lubiłem ją, była niezawodna. Po latach zostało mi zamiłowanie do japońskiej motoryzacji.

Dlatego nowe auto to Mitsubishi? Jak jeździ się hybrydowym outlanderem?

Lubię SUV-y. Jestem w takim momencie życia, że mam rodzinę i potrzebuję przewieźć żonę z dzieckiem, fotelik, wózek itd. To jest życiowa potrzeba, a jednocześnie bardzo cenię komfort, zależy mi też na ekologii. Dlatego jeżeli ktoś proponuje auto, które można naładować prądem, które jest przestronne, zapewnia dobre przyspieszenie, świetnie zachowuje się na zakrętach, to dlaczego nie miałbym wybrać właśnie jego? To jest to, czego szukałem w dobrym samochodzie. A dzięki temu, że jest to hybryda, to stacje paliw odwiedzam tylko dlatego, że chce sobie kupić coś do picia lub kanapkę. Nie dlatego, by zatankować.

Wymarzony samochód to…

Nie mam takiego. Każdego roku przyglądam się rynkowym nowościom. Jestem motoryzacyjnym amatorem - podoba mi się to, co widzę. Muszę najpierw zakochać się w samochodzie, żebym chciał go mieć. Bardziej przemawia do mnie linia, nowinki techniczne niż to, w czym auto jest lepsze od innych.

Perypetie za kierownicą?

W pierwszym aucie miałem silnik 1,4. A kiedy ma się 22-23 lata, to próbuje się tę moc silnika wykorzystać na maksa. Pamiętam swoje pierwsze mandaty i totalny stres, kiedy po raz pierwszy w życiu policja zatrzymała mnie do kontroli. Ale wtedy były zupełnie inne czasy - kiedy ja jeździłem corollą po ojcu, na drodze mijałem przede wszystkim maluchy, duże fiaty i łady.

A przygody samochodowe na planie filmowym?

Zdarzyło mi się prowadzić bardzo różne pojazdy na planie: czołg w filmie "Operacja Dunaj", samochody policyjne, limuzyny. Badziewne wybryki polskiej motoryzacji: duże fiaty, maluchy, polonezy. Jednak film to coś zupełnie innego - zawsze czuwa nad tym sztab ludzi. Ale też zdarzają się nieprzewidziane sytuacje…

Czyli?

Tak jak w "Fuksie", kiedy jechałem małym fiatem, któremu nagle wypadł reflektor - to ujęcie weszło do filmu, chociaż było totalnie niezaplanowane. A przecież coś takiego raczej się nie zdarza.

Kiedyś poseł Ryszard Kalisz opowiadał o swoich miłosnych podbojach na tylnym siedzeniu malucha. Czy miał pan podobną przygodę?

Bardzo trudno jest przebić Ryszarda Kalisza w przygodach seksualnych w samochodzie. Niezależnie od tego, o jakim rozmiarze auta mówimy. Co prawda mam takie wspomnienia, w których samochód kojarzy mi się z pewnymi seksualnymi przygodami, ale nie śmiałbym o nich mówić publicznie. Oczywiście uważam, że w swej istocie jest to jakaś piekielna maszyna. Przecież zbitkę łacińskich słów "deus ex machina" po przestawieniu liter można wyrecytować zupełnie inaczej - jako "daewoo seks machina". Ale jednak pozostanę wstrzemięźliwy. Choć wspomnienia mam bardzo miłe.

A co pana śmieszy za kierownicą?

Kiedyś znajoma rodziców tankowała tylko po 5 litrów paliwa, bo uważała, że jak ukradną jej auto, to będzie mniej stratna. Usłyszałem to w roku 1995, a śmieję się do dziś. Z jeszcze starszych czasów pamiętam zbitkę słów trabant-limuzyna - Robert Górski by tego lepiej nie wymyślił!