730 tys. - tyle używanych samochodów osobowych zarejestrowano w Polsce do końca listopada br. W grudniu do parku regularnie trafia ok. 40 tys. pojazdów, a to oznacza, że niemal na pewno ubiegłoroczny wynik 748 tys. aut zostanie pobity. Realna liczba sprowadzonych aut może być jeszcze większa, dane Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego uwzględniają bowiem tylko dwuślady zarejestrowane w Centralnej Ewidencji Pojazdów. Część importowanych aut do takich statystyk nie trafia.
Wśród sprowadzanych pojazdów królują samochody starsze. Ponad 55 proc. z nich ma co najmniej dziesięć lat. W ubiegłym roku było to 50,8 proc., a dwa lata temu 48,3 proc. W 2009 r. ponad dekadę miało tylko 41,5 proc. importowanych aut. Drugą, niemal 40-proc. grupę, stanowią samochody w przedziale od 4 do 10 lat. Na przeciwnym biegunie znajdują się samochody najmłodsze. W tegorocznych statystykach mniej niż cztery lata ma zaledwie 6,4 proc. sprowadzonych pojazdów. W 2008 r. takich aut było ponad dwa razy więcej. Struktura wiekowa importowanych maszyn wypada jednak korzystnie na tle całego parku pojazdów zarejestrowanych w Polsce. Według PZPM w 2013 r. więcej niż 10 lat miało aż 75 proc. samochodów osobowych zarejestrowanych w kraju.
Tegoroczny 5-proc. wzrost importu jest niemal identyczny jak ten w segmencie nowych samochodów. W liczbach bezwzględnych różnica jest jednak ogromna. Od stycznia do listopada polscy klienci zarejestrowali 317 tys. nowych samochodów. Ponad 200 tys. (65 proc.) stanowiły zakupy firmowe. W przypadku aut używanych jest odwrotnie – większość stanowią klienci indywidualni.
Jakie marki cieszą się największą popularnością na rynku wtórnym? Na pierwszym miejscu od lat pozostaje Volkswagen. Drugie miejsce należy do Opla, a trzecie do Audi. Choć przewaga Volkswagena nad Oplem jest coraz mniejsza, sytuacja wkrótce może się odwrócić. – Paradoksalnie Volkswagenowi może pomóc afera spalinowa. U nas większość klientów bagatelizuje to wydarzenie, ale na Zachodzie nie zabraknie kierowców, którzy sprzedadzą auta, w których zaniżano wyniki emisji spalin (jak podawało radio RMF FM Volkswagenowi mogłyby grozić kary w wysokości do 37,5 tys. dol. za każde zakwestionowane auto – red.) – wyjaśnia Dariusz Balcerzyk z Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar.
Reklama
Popularnością nie cieszą się zaś „angliki”, które po liberalizacji przepisów miały zalać polski rynek. Prognozowano, że do naszego kraju będzie trafiać 200 tys. takich aut rocznie. Tymczasem od maja do września br. zarejestrowano ich niespełna tysiąc. – Boomu na „angliki” nie było i nie będzie. Potencjalnych zainteresowanych przestraszyły ceny pojazdów, które wcale nie były tak atrakcyjne, jak zapowiadano – mówi Dariusz Balcerzyk.
Reklama
OPINIA
Za dużo złomu
Główną przyczyną większego importu było osłabienie złotego i duży popyt na nowe auta w Niemczech. Od naszych zachodnich sąsiadów sprowadzamy najwięcej używanych pojazdów, a że co roku kupują oni około trzech milionów nowych aut, do dyspozycji handlarzy trafia ogromna flota samochodów. Kilka lat temu często sprowadzaliśmy np. włoskie auta, ale było to w czasach, gdy wielkość tamtejszego rynku oscylowała na poziomie prawie trzech milionów nowych aut rocznie. Dziś jest to kilkadziesiąt procent mniej, co automatycznie przekłada się na mniejszy eksport. Pozostałe popularne kierunki to reszta bogatych krajów Europy Zachodniej, czyli Francja, Niemcy, Belgia czy Holandia i wątpię, by w najbliższym czasie ta czołówka się zmieniła. Niepokoić może fakt, że coraz większy odsetek używanych aut to samochody stare, często nienadające się do dalszej eksploatacji. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka. Podstawowa to rozwój niebezpiecznego zjawiska, jakim jest sprowadzanie aut „do zajechania”. To najczęściej samochody starsze niż 15 lat, kosztujące od 5 do 10 tys. zł, które mają posłużyć kierowcy do momentu, w którym mechanika nie odmówi posłuszeństwa. Oczywiście takie zakupy w większości przypadków nie przewidują wkładu własnego i jakiegokolwiek doinwestowania auta. Drugi powód starzejącego się parku importowanych aut to rosnący udział tzw. dawców, czyli aut kompletnie nienadających się do jazdy, ale wyposażonych w kluczowe części, dobrze sprzedające się na rynku. Aby uzdrowić rynek, potrzebne byłyby dwa elementy. Pierwszy to lepsza kontrola techniczna pojazdów. Dziś system jest kompletnie nieszczelny, a ze stacji kontroli z wynikiem pozytywnym wyjeżdża mnóstwo samochodów w beznadziejnym stanie technicznym. Drugi pomysł to wprowadzenie systemu podatkowego, który będzie promował kupowanie niekoniecznie nowych, ale przede wszystkim ekologicznych aut. Dziewiętnaście europejskich krajów poradziło sobie z takimi zapisami i w każdym z nich przynosi to efekty.