Kim tak naprawdę jest polski kierowca? Czy coś go odróżnia od kierowców z innych krajów?
Kierowcy w różnych krajach zachowują się w charakterystyczny dla siebie sposób. Inaczej na drogach zachowują się Rosjanie, inaczej Polacy, Skandynawowie, Niemcy, Brytyjczycy czy Arabowie. W krajach, w których istnieją zakorzenione struktury demokratyczne, dużo łatwiej jest zrezygnować z części swojej swobody na rzecz wspólnego poczucia bezpieczeństwa, bo wtedy wszyscy wygrywają, niewiele na tym tracąc. W systemach totalitarnych czy autorytarnych istnieje relacja hierarchiczna – kto znajduje się wyżej, ten może więcej. To samo tyczy się tamtejszych kierowców, którzy uzurpują sobie prawo do łamania przepisów, bo to poprawia im samopoczucie. W krajach arabskich czerwone światło tak naprawdę nie oznacza „zatrzymaj się”, tylko „wzmóż swoją czujność, bo a nóż ktoś spróbuje wtargnąć na jezdnię”. To co my w naszym, polskim przypadku określamy mianem „ułańskiej fantazji” tak naprawdę jest próbą odzyskania poczucia szacunku do siebie samego. Jeśli nie mogę uzyskać tego szacunku w pracy czy w szkole, to szukam go w ruchu drogowym. Wystarczy, że mocniej wcisnę pedał gazu i zostawię innych w tyle. Zazwyczaj świadomie tak o tym nie myślimy, ale emocje, które temu towarzyszą, dają nam tę upragnioną satysfakcję.

Czyli ktoś, kto szarżuje na drodze, jest zwykłym frustratem?
Oczywiście. Proszę zauważyć, że takie zachowania częściej widzimy u nas niż np. na drogach angielskich czy skandynawskich. Natomiast w krajach, które przeżywają teraz trudną sytuację gospodarczą, czyli w Grecji, Hiszpanii czy Włoszech, takie skrajne zachowania na drodze są równie częste, co u nas. W każdym społeczeństwie jest średnio od 2 do 4 proc. osób o nasilonych cechach psychopatycznych, których nic nie wyleczy. Można im co najwyżej zabrać prawa jazdy. Na szczęście zachowań skrajnych jest w Polsce mało, ale to nie znaczy, że frustratów jest również niewielu. Bieda, czy poczucie uprzedmiotowienia wywołują frustrację, a u nas i bieda, i uprzedmiotowienie są bardziej powszechne niż w krajach o utrwalonych systemach demokratycznych.

W ostatnich latach w Polsce szczególny nacisk postawiono na inwestycje w urządzenia nadzorujące kierowców, karanie ich mandatami i – zwłaszcza ostatnio – zaostrzenie sankcji m.in. za radykalne przekraczanie prędkości. Czy jednak nie za bardzo idziemy w stronę przysłowiowego kija, a za mało w kierunku marchewki?
Wszystkie znane mi badania udowadniają, że metoda kija jest najmniej skuteczna. Przynosi ona efekt tylko wtedy, gdy ten kij ciągle nad kimś wisi i nieustannie go kontroluje. A to przecież jest niemożliwe, nawet w Korei Północnej. Uważam, że zawsze skuteczniejsze są działania polegające na dążeniu do wywołania zmiany poglądów na określoną sprawę, np. wyrazem odpowiedzialności i kultury jest zatrzymanie się przed przejściem dla pieszych i przepuszczenie przechodnia. To później prowadzi do zmiany postawy, np. zawsze przepuszczam pieszych na przejściu. I tego typu poglądy i postawy są w Polsce coraz powszechniejsze. To dlatego w ciągu ostatniej dekady liczbę śmiertelnych ofiar wypadków udało się zmniejszyć praktycznie o połowę. Gwałtowne zaostrzenie kar mamy dopiero od 18 maja tego roku. A więc to nie kary zmieniły nasze zachowanie, a większa wiedza o mechanizmach ruchu drogowego, sprawniejsza ocena siebie i innych w ruchu drogowym. Dzieje się tak między innymi dzięki różnemu rodzaju akcjom takim jak np. „STOP wariatom drogowym” organizowanym przez PZU. Akcje takie ułatwiają kierowcom i pieszym zadawanie pytań o swoje zachowanie i funkcjonowanie w ruchu drogowym. Na razie często jest to widzenie siebie życzeniowe, bo np. zgodnie z przeprowadzonymi przez TNS Polska badaniami, tylko 2 proc. kierowców deklaruje, że zdarzy im się przejechać przez pasy, nawet jeśli inne auta się zatrzymują, a tymczasem w rzeczywistości robi tak 20 procent. Ale już sama wiedza ukazująca różnice między składanymi deklaracjami a faktycznym zachowaniem skłoni część z nas w takich sytuacjach do refleksji: „zaraz, a ja jak się zachowuję?”.

A co pana najbardziej zaskoczyło w badaniach o bezpieczeństwie pieszych przeprowadzonych na zlecenie Fundacji PZU?
Ciekawym spostrzeżeniem było to, jak ważny jest ruch. Jeśli ktoś tylko stoi przy przejściu dla pieszych, to prawdopodobieństwo, że go przepuścimy, jest wyjątkowo małe. Ale wystarczy, że podniesie rękę czy zrobi krok do przodu, a my już stajemy w miejscu. Podobnie reagujemy na kogoś stojącego między jezdniami na wysepce, bo ta osoba jest w trakcie wykonywania jakiejś czynności, jest w ruchu. Ciekawe było również to, że na pasach przepuszczamy tych, którzy mogą nam w jakiś sposób zagrozić, czyli np. grupę rozbrykanej młodzieży.

Ale kierowcy najwyraźniej podświadomie dokonują złych wyborów, „selekcjonując” osoby, które przepuszczą na pasach. Bo to właśnie osoby starsze potrącane są najczęściej, a mimo to podczas badań znalazły się grupie, która była rzadziej przepuszczana.
Wynika to z przeświadczenia, że prawdopodobieństwo wtargnięcia na jezdnię osoby starszej wydaje się niewielkie. Uważamy, że osoba starsza jest rozsądniejsza, bardziej uważa i dba o swoje zdrowie. Sami też zakładamy, że zdążymy przed taką osobą przejechać – niech sobie poczeka, w końcu ma czas.

Od przyszłego roku młodzi stażem kierowcy objęci będą tzw. okresem próbnym, który nakłada na nich m.in. obowiązek przejścia dwóch szkoleń między 4 a 8 miesiącem od momentu otrzymania prawa jazdy. Jedno ma dotyczyć doskonalenia techniki jazdy, drugi – w postaci wykładów – ma zwiększyć świadomość bezpieczeństwa na drodze i poruszyć psychologiczne aspekty, jakie temu towarzyszą. Jak Pan ocenia ten pomysł?
To bardzo dobry kierunek uzupełnienia edukacji kierowców. Doskonalenie techniki jazdy uczy ostrożności. Zajęcia teoretyczne w formie warsztatów, a nie suchego wykładu prowadzonego przez policjanta, czy psychologa, prowadzą do oceny i często zmiany własnych poglądów i postaw związanych z ruchem drogowym, sprzyjają dojrzewaniu kierowcy.

Rozmawiał: TŻ

Materiał powstał przy współpracy z

Zobacz serwis Stop Wariatom Drogowym

Media